Jestem już milionerem?

Fragment książki Pierwszy milion

Ja byłem zadowolony, a przede wszystkim moi koledzy-klienci byli równie zadowoleni. Mieli więcej czasu na różne inne rzeczy, np. grę w piłkę czy oglądanie bajek. Choć powoli zaczynał się już czas, w którym my, chłopcy, bardziej niż bajkami zaczynaliśmy się interesować dziewczynami. Ja miałem coraz lepsze oceny i własne, samodzielnie zarobione pieniądze, oni mieli więcej czasu dla siebie i dobre oceny z wypracowań. Ja byłem szczęśliwy i zadowolony, oni byli zadowoleni. Pewnie ich rodzice byli ze swych pociech zadowoleni równie albo nawet bardziej niż oni sami z siebie. W końcu ich synowie w końcu wzięli się do nauki i przynosili dobre oceny.

Czułem się jak geniusz: miałem pomysł i zaoferowałem potencjalnemu klientowi produkt, który stanowił dla niego wartość, za którą był skłonny zapłacić. Znalazłem klienta, którego przekonałem do mej oferty i wynegocjowałem cenę, która i jego, i mnie satysfakcjonowała. Świadczyłem moje usługi na najwyższym z możliwych poziomów, czego dowodem były dobre oceny kolegów za owe wypracowania, a przede wszystkim — ich zadowolenie i chęć kontynuacji współpracy ze mną.

Najważniejszy jednak dla mnie był fakt, że udowodniłem sobie po fiasku z handlem lampami rowerowymi, że jednak jestem zdolny do zbudowaniu znowu od zera nowego biznesu. Czułem się jak młody geniusz. W końcu nikt inny z klasy nie wpadł na ten pomysł, to ja go miałem, ja znalazłem niszę rynkową i w krótkim czasie faktycznie zarabiałem prawdziwe pieniądze. Znowu uwierzyłem w siebie i swoje możliwości. Nadal nie miałem pieniędzy, ale znowu byłem pełen nadziei, że mi się uda to zmienić. Po pierwszej wypłacie, gdy trzymałem moje 100 dolarów w ręce, nie byłem jeszcze bogaty w rzeczywistości, ale za to byłem już bogaty w duchu. Natychmiast widziałem świat w innych, bardziej różowych barwach. Było po postu pięknie. Do czasu...

Chwilę wcześniej napisałem, że koledzy mieli więcej czasu dla siebie i dobre oceny z wypracowań. Tym razem mój biznes legł w gruzach przez „mieli dobre oceny z wypracowań” i przez matkę jednego z kolegów.

Faktycznie, obaj mieli dobre, a czasami nawet bardzo dobre oceny z wypracowań, które ja dla nich pisałem,
lecz nie było widać żadnej poprawy innych ocen, np. z odpowiedzi na lekcjach lub z prac kontrolnych pisanych w trakcie zajęć. Tak naprawdę to te typy ocen były coraz gorsze u nich. Dlaczego? Powód był prozaiczny: gdy jeszcze w przeszłości sami cokolwiek pisali w domu, przynajmniej trochę byli oczytani w temacie. Gdy jednak prace domowe pisałem ja za nich, ich zaangażowanie sprowadzało się tylko i wyłącznie
do przepisania jej, tak by nie wpadli z powodu niezgodności charakteru pisma.

Dalej sprawa potoczyła się bardzo szybko — matka jednego z kolegów, zaniepokojona innymi, złymi ocenami, przyszła do szkoły i powiedziała do wychowawcy klasy: „Jak to się dzieje, że mój syn ma coraz gorsze oceny, przecież ja płacę Robertowi za naukę!”. No i wydało się.

Osobiście uważałem, że nie robiłem nic złego, to był po prostu biznes — i kropka. Nie miałem z nimi umowy,
by im udzielać korepetycji, nie byłem odpowiedzialny za ich pozostałe oceny. Przedmiotem naszej umowy były wypracowania — i nic więcej. Nie wiem, co oni naopowiadali swoim rodzicom, ale z tego wynikało,
że niby ich uczyłem wszystkiego na zasadzie korepetycji itd., co było nieprawdą.

Fragment książki Pierwszy milion